Dziś zgoła odmienna sytuacja, o której chciałem napisać kilka słów. Nie będzie to związane w żadnym stopniu z koncertami, ani z muzyką, ale przy weekendzie zmieńmy nieco konwencję, odchodząc przy tym od kanonu.

O tym, że Google patrzy wiemy od dawna. Potentat widzi praktycznie każdy ruch w sieci zwykłego Kowalskiego i nie trudno, aby od czasu do czasu dzięki temu doszło przy tym do dość nietypowych, momentami zabawnych scen. Przekonać mógł się o tym pewien Peruwiańczyk. Pech w tym, że ten raczej nie śmiał się z zaistniałej sytuacji.

Google czuwa, gładzi po głowie, opiekuje się…

Google Street View to produkt, dzięki któremu możemy zobaczyć konkretną ulicę oczami przechodniego. Jest to bardzo szczególnie przydatny gadżet, jak nie specjalnie wiemy gdzie dojechać lub szukamy konkretnego miejsca na mapie i dokładniej chcemy się mu przyjrzeć. Generalnie większość z nas z pewnością miała z nim styk i pewnie też każdy przeglądał tam własne miasto w poszukiwaniu znajomych.

W większości przypadków zdjęcia są robione przez kamery zamontowane na dachach samochodów, jednak tam, gdzie nie sięgają drogi, Google wypuszcza swoich pracowników, by ci piechotą obeszli niesfotografowany wcześniej teren. Tyle teorii. W praktyce jednak nierzadko dochodzi przy tym do ciekawych sytuacji, o czym dość dosadnie przekonać mógł się pewien Peruwiańczyk.

Na gorącym uczynku – prosto w serce

Zdjęcia robione przez Google trafiają do sieci, a osoby na nich przedstawiane mają zamazane twarze, wszak nikt nie pytał ich czy użyczą swojej twarzy na potrzeby publikacji zdjęć. Nie oznacza to jednak, że takowej osoby nie można rozpoznać. Jak wspomniałem wcześniej, na bank większość z was, szczególnie tych z mniejszych miejscowości, przeszukiwała Google Street View w poszukiwaniu znanych wam osób. Dlaczego wspominam szczególnie o mniejszych miejscowościach – wiadomo – tam każdy zna każdego, przez co odsetek trafnych strzałów jest większy. NIe oznacza to jednak, że ot choćby, w stolicy nie upatrzymy kogoś nam bliskiego.

Wszystko zaczęło się od tego, że pewien Peruwiańczyk będąc w miłosnym uniesieniu chciał zabrać swoją żonę w podróż, korzystają przy tym z Google Street View zwiedzał stolicę swojego kraju. Okazało się, że w okolicach mostu widokowego znalazł na zdjęciu swoją żonę. Co więcej, nie była ona na tym zdjęciu sama i to w sytuacji co najmniej dwuznacznej. Leżąca na ławce kobieta głowę miała opartą o nogi innego mężczyzny i ten najwyraźniej gładził ją po włosach. Smutne jest to, iż nie był to jej mąż. Kiedy mąż pokazał żonie to zdjęcie, ta przyznała się do romansu.

Od tego miejsca historia się urywa i nie wiadomo co było dalej, czy mąż jej wybaczył, czy doszło do rozwodu. Wiadomo jednak, że wujek Google na tropie zdrady doniósł jeden solidny dowód, którego żona nie mogła podważyć.