Mam problem z muzycznymi festiwalami. Jeszcze przed półtorej roku piałem dlaczego koncerty plenerowe ustępują tym w klubie i do dnia dzisiejszego sytuacja ani troszkę się nie zmieniła. Wręcz przeciwnie, jeszcze mocniej utwierdziłem się w tym przekonaniu. Jeszcze wtedy, przy okazji tzw. klubowego sezonu ogórkowego, niejako tęskniłem za dobrym sztosiwem w postaci gigu pod strzechą. Teraz, kiedy sezon na koncerty plenerowe zamarł, jest mi to nawet na rękę. Nie oznacza to jednak, że w zimie, nie można organizować muzycznych festiwali, ale o tym za chwilę.

Komu to na rękę?

Jako fan raczej niszowych zespołów, przywykłem do koncertów klubowych. Małe składy stosunkowo rzadziej można spotkać podczas wielkich festiwali, a jeśli nawet, to w tak niedogodnej godzinie, że pod sceną i tak widnieje tylko garstka najbardziej wytrwałych fanów. W przypadku koncertu klubowego jeśli już zdecydowaliśmy się na takowy pójść i to w odniesieniu do konkretnego zespołu, to de facto idziemy, o ironio – tylko dla nich. Jesteśmy zainteresowani ichnią muzyką i na tym artyście skupiamy się w największej mierze. W przypadku festiwalu istnieje pewnego rodzaju dysonans pomiędzy fanami konkretnego zespołu, a innego, nierzadko nielubianego. Wiadomo, wszyscy przychodzą w celu dobrej zabawy, jednak same reakcje w stosunku do zespołu, na który koncert dani delikwenci nie planowali się wybierać są różne, nierzadko bardzo nieprzyjemne. Co więcej, formuły festiwalowe rządzą się swoimi prawami. W wielu przypadkach czas dla konkretnego artysty jest z góry określony i nie ma tu mowy o żadnych bisach, encore’ach, etc. Wystąpienie ma być w punkt, a to ogranicza jednak pewną dozę spontaniczności.

Z drugiej strony…

Jabłko można ugryźć z innej strony – festiwale jako takie są dobrą formą promocji dla zespołu, który własnego fanbejsu nie ma zbyt wielkiego i jako taki chce się pokaz przed szerszą publicznością. Oczywiście, takowa forma promocji jak najbardziej się sprawdza i przy okazji jakiegoś co bardziej lubianego składu, może się okazać, że garść ich fanów rozszerzy koło zainteresowań także na inną muzykę. Tu pojawia się rozbieżność, bo z jednej strony w zasadzie nie lubię w takowych eventach brać udziału, a z drugiej jednak mam do nich szacunek z uwagi na, jakby nie patrzeć, drogę promocji dla tych mniej zamożnych w fanów zespołów. Zawiesiłem się między swoimi odczuciami, a racjonalnym postrzeganiem sytuacji i w zasadzie trudno mi będzie opuścić ten swoisty dołek myślowy. Może ktoś z was podzieli się swoimi spostrzeżeniami, co?