Dziś zgoła odmiennie, bowiem zamiast kolejnej porcji informacji o koncertach we Wrocławiu, skupimy się na zagadnieniu innej formy. Ludzie na koncerty chodzą i to powszechnie znany fakt, pada tylko jedno drobne pytanie, które z nich dostarczają więcej emocji. Do walki stają koncerty plenerowe oraz ich klubowe odpowiedniki. Każdy z nich posiadający zarówno wady, jak i zalety, a nawet wady, które w gruncie rzeczy są zaletami ;P Ok, zagmatwałem już chyba sprawę wystarczająco, czas na odpowiedzi.
Sezon ogórkowy w pełni
Okres letni dla większości z nas to czas wzmożonego wypoczynku na dworze, urlopów, wycieczek, etc. Dla klubów muzycznych jest to jednak typowy sezon ogórkowy. Nie dzieje się wiele, choć kłamałbym jakbym napisał, że wakacje są swoistą prohibicją dla muzyki w klubach. Koncerty się odbywają, jednak nie są tak częste, jak dla przykładu na jesieni. Nic w tym dziwnego, w końcu dobra pogoda nie zachęca do przesiadywania w dusznym pubie, przesiąkniętym zapachem fajek i „alkonów”. Lato to także czas, w którym startują różnego rodzaju wielkie festiwale pod chmurką, w tym te największe w Polsce jak: Orange Warsaw Festival, Open’er, Przystanek Woodstock, Jarocin, etc. i choćbyście próbowali przeczesać odmęty internetu, to bądźcie pewni, że nie znajdziecie pełnej listy wszystkich wydarzeń muzycznych z tego okresu. Z roku na rok jest ich coraz więcej, bo i rzesza chętnych ludzi na nowe doznania rośnie.
Jakieś konkrety?
Festiwale muzyczne rządzą się swoimi prawami. To doskonałe miejsce, gdzie podczas jednego dnia możesz przesłuchać kilku lub nawet kilkunastu artystów, których od zawsze marzyłeś by posłuchać na żywo. Dodatkowo, sama otoczka festiwali „pod chmurką” to także dobra okazja do poznawania nowych ludzi, etc. Wiadomo, nikt nie broni wam, by podczas klubowego gigu zrobić to samo, jednak plenerówka ma w sobie taką dziwną, nieopisaną słowami moc, która niejako wywiera na Tobie co bardziej odważne i stanowcze zachowania, wiecie o czym mówię, nie? ;D
Klub z kolei gromadzi już tylko i wyłącznie fanów konkretnych zespołów, a nie jak w przypadku festiwalu interesantów całego widowiska. Nie rzadko też podczas plenerówek dochodzi do dziwnych wydarzeń, gdzie kilku zapaleńców konkretnej formacji potrafi robić burdy tylko dlatego, że przyszli tylko na koncert jednej z nich. Oczywiście, nie jest to regułą, nie zmienia to faktu, że nie raz, nie dwa sam widziałem tego typu zachowania pod sceną. Zespoły potrafią też narzekać na nagłośnienie sceny na festiwalach, wiadomo, różni wykonawcy, różne preferencje brzmień, a tylko jeden odpowiedzialny za nagłośnienie. Najważniejszą jednak dla mnie zaletą klubów od zawsze był ten swoisty rodzaj intymności pomiędzy zespołem, a publiką. Jest to coś, czego festiwale nigdy wam nie dadzą. Nie ma bowiem fizycznej możliwości by na połaci hektarów wykreować choć nikłą relację między tymi na scenie, a tymi oddalonymi od nich na znaczną odległość. Mało tego, wejście na backstage i zrobienie sobie głupiego zdjęcia na festiwalu graniczy niemalże z cudem. Nie wierzyć, przekonajcie się osobiście ;P
Zastanawiając się wewnętrznie nad tym, którą opcję spośród tych dwóch opisywanych wybieram, zawsze będę odpowiadać, że kluby. To stricte gratka dla fanów, znających doskonale kawałki zespół, wiedzących, w którym momencie należy skakać, krzyczeć, śpiewać, etc. To także zabawa, dzięki której możecie niejako wczuć się w skórę swoich idoli, a tego wam po cichu życzę.